Siedząc tak z zakrytą twarzą, po chwili poczuła delikatn
siedząc tak z zakrytą twarzą, po kilku chwilach poczuła delikatny dotyk na policzku. To Raven wstała i pochylała się nad nią. Nie przemówiła, tylko wzięła Vivianę w objęcia i trzymała ją przez chwilę w uścisku. Viviana, czując ciepło przytulonej do niej kobiety, zaczęła szlochać i czuła, że może tak płakać i płakać i nigdy już nie chcieć przestać. Kiedy ostatecznie Viviana zamilkła na chwilę z czystego wyczerpania, Raven pocałowała ją w policzek i cicho odeszła. 10 dawniej Igriana powiedziała Gwenifer, że Kornwalia leży na końcu świata. Tak też się Gwenifer wydawało – tutaj równie prawidłowo mogli nigdy nie istnieć maruderzy, Saksoni czy Najwyższy Król albo Najwyższa Królowa. Chociaż w jasne dni mogła spojrzeć w stronę morza i dostrzec odległą, ostrą linię zamku Tintagel, to tutaj, w tym odległym kornwalijskim klasztorze, ona i Igriana nie były nikim więcej, jak tylko dwiema chrześcijańskimi kobietami. świetnie, że tu przyjechałam, pomyślała Gwenifer i ta myśl zaskoczyła ją samą. jednak kiedy Artur poprosił ją, by pojechała, nie wahała się opuścić bezpiecznych murów Caerleon. wyprawa była dla niej jednym długim koszmarem, nawet równy i komfortowy odcinek po starej rzymskiej drodze na południu. A kiedy już opuścili rzymską drogę i zaczęli jechać poprzez wysokie, otwarte wrzosowiska, Gwenifer kuliła się wylękniona w swojej lektyce, nie wiedząc nawet, co napawało ją większym przerażeniem: wysokie, otwarte niebo czy daleki, daleki widok przestrzeni porośniętej trawą, bez drzew, gdzie nagie, chłodne skały sterczały w górę jak pobielałe kości mamy ziemi. następnie przez niekrótki czas nie było widać żadnego żywego wykreowania, tylko krążące wysoko kruki, czekające na jakąś padlinę, a czasem dość daleko jeden z dzikich kucyków zatrzymywał się na chwilę w miejscu, by zarzucić swą kudłatą głową i pogalopować dalej. jednak tutaj, w tym odległym kornwalijskim klasztorze, panowała cisza i spokój. Cichy dźwięk dzwonu wybijał godziny, w otoczonym murami ogrodzie kwitły róże, pnąc się po rozsypujących się ścianach. dawniej była to rzymska willa. Siostry usunęły część podłogi z największej sali; mówiły, że dlatego, iż przedstawiała ona jakąś skandaliczną pogańską scenę. Gwenifer ciekawiło, co to było, ale nikt jej nie powiedział, a wstydziła się zapytać. Na podłodze dokoła komnaty wciąż leżała mozaika, na której były śliczne małe delfiny i dziwne ryby, a pośrodku położono nagie cegły. Czasami po południu, kiedy Igriana odpoczywała, Gwenifer siadywała tu z zakonnicami i pracowała nad swym haftem. Igriana była umierająca. przeminęły już dwa miesiące, odkąd ta informację dotarła do Caerleon. Artur musiał się udać na północ do Eborakum, by dopilnować fortyfikacji starego rzymskiego muru obronnego, nie mógł więc pojechać do mamy. Nie było również Morgiany. A skoro Artur nie mógł jechać, nie do pomyślenia też było, by Viviana w tak podeszłym wieku mogła się udać w tak długą drogę, Artur więc błagał Gwenifer, by ona pojechała i zaopiekowała się jego matką. Po wielu namowach ostatecznie się zgodziła. Gwenifer nie znała się na doglądaniu chorych. Choroba, na którą zapadła Igriana, cokolwiek to było, przynajmniej przebiegała bezboleśnie. Brakowało jej jednak powietrza i nie mogła długo chodzić, by nie kaszleć i nie dusić się. Siostry, które się nią zajmowały, powiedziały, że ma zajęte płuca, jednak nie pluła krwią przy kasłaniu, nie dostała gorączki ani wypieków. dysponowała blade wargi i sine paznokcie, a kostki u nóg tak jej spuchły, że niemal nie mogła chodzić. Była za bardzo słaba, by mówić, i większość okresu spędzała w łożu. Igriana nie wydała się Gwenifer aż tak dość chora, ale siostry powiedziały, że naprawdę bywa umierająca i że obecnie to już powinno potrwać dłużej niż tydzień. To była najcieplejsza część dekady i tego ranka Gwenifer przyniosła z klasztornego ogrodu białą różę i położyła ją na poduszce Igriany. wcześniejszego wieczoru Igriana z trudem wstała i poszła na nieszpory, lecz tego ranka